środa, 13 marca 2013

Magiczna Francja dzień 7-9

Dzień siódmy
Niedziele zaczynamy od wizyty u kolejnego lokalnego producenta czerwonego i białego trunku o nazwie wino. Zupełnie inna wizyta niż w poprzedniej winnicy, jak i pokazana od innej strony. Pokazanie i opowiadanie o produkcji wina, przechowywaniu ich w metalowych kadziach, betonowych i zbiornikach pod ziemią wow. Producent pokazał nam również i opowiedział o sprzęcie jaki mu towarzyszy przy zbiorach winogron. W bardzo stary przemysł ingeruje już technologia XXI w. Degustacja produktów też  miała miejsce.  Zaraz po tym miejscu pędziliśmy do nieopodal leżącej miejscowości na festiwal pomarańczy. Nieduży ale przyjemne, śpiewy tańce, degustacja pomarańczy, świerze wyciskane soki, kosmetyki, i wiele innych pomarańczowych rzeczy.
Po pomarańczowym zawrocie głowy wróciliśmy na obiad:
-sałatka z kaczką
-sanżaki z buraczkami i musami
-klasyczna gruszka pięknej Heleny


Po obiadowy czas wypełnij nam zamek Roquetaillade z XII -XIV wieku. Niesamowite miejsce, pod względem ze położenia, historii i całej otoczki tego zamku. Zamek z zewnątrz nie zapowiadał się ciekawie jednak po zobaczeniu samej kapliczki wiedziałem że będzie coś niesamowitego. Tym bardziej że właściciele tego zamku zakazują robienia zdjęć w środku, jednak zaradny polak jak chce to będzie miał :) Pomieszczenia i ich stan zachowania jaki ujrzałem coś oszałamiającego, wytrwały tyle czasu i zachowało się tak wiele rzeczy w idealnym stanie, właściciele nie przeprowadzali żadnych renowacji, a miejsce po prostu wygląda jak by czas się zatrzymał. Zdjęcia wrzucę na koniec wyjazdu, a dla niecierpliwych kręcono tam filmy "Pakt wilków" i "Fantomas". Po podróży w przeszłość szef kuchni w hotelu po powrocie na kolacje uraczył nas:
-zupą rybną
-rybką z rodziny tuńczykowatej mająca strukturę jak mięso
-zabajone z owocami



Dzień ósmy
Połowa za nami, a my nie zwalniamy tempa, od rana jesteśmy w podróży do fermy kaczek i wołowiny z Bazas. Zostaliśmy oprowadzeni i zaciekawieni anegdotami właścicielki terenów. Coś zupełnie innego niż nasze fermy. Tak jak tutejsze etapy przygotowywania kaczek do sprzedaży na forie gras. Zupełnie co innego się słucha jak są traktowane, a inaczej jak to się widzi na żywo. Nie wiem co by musiało się stać w ludzkiej mentalności  aby zakazano takiego traktowania. Właściciele ziem posiadają u siebie własną oberże co działa smaczni i cudownie. Co najfajniejsze że działają na wszystkim co wytwarzają u siebie. I dzielą się tym z innymi. Nas uraczyli bardzo bogato zastawianym obiadem jak na oberżę przystał:
-zaczęło się o kanapeczek z różnymi forie gras
-zupa na mięsie z różnymi warzywami
-talerz z różnymi mięsnymi smakołykami
-mini steki z wołowiny i kaczek z opiekanymi ziemniaczkami
-ciasto czekoladowe, jabłecznik w cieście francuskim


Objedzony bo same uszy mała przerwa i ruszyliśmy do kolejnego punktu naszej wyprawy jakim było atelie miodu. Bardzo sympatyczne miejsce gdzie rodzina prowadzi bardzo prężnie swoją pasje. Pani opowiedziała jak zbierają miód, jak jest produkowany i jak go przerabiają u siebie na różne  produkty, takie  małe miejsce z tak ogromnym potencjałem. Oczywiście nie obyło się bez degustacji miodów, konfitur i miodów pitnych.
Po powrocie hotelowa kuchni uraczyła nas:
-jajkiem gotowanym w niskiej temperaturze z pieczarkami
-steka z ziekanymi ziemniakami
-bananami w anyżu




Dzień dziewiąty
Od rana zaplanowana wizyta w muzeum w winnicy. Czy to można było nazwać muzeum nie wiem, bo dla mnie cztery stare maszyny i pulpity z interaktywnymi zabawami zgadnij jaki to zapach. To chyba nie wszystko żeby nazwać to miejsce muzeum. No nic pani zaprosiła nas do stołowej mapy. I niepełna informacji odpowiadała na pytania całe szczęście że przyszedł jej kolega który już ogarniał temat. No nic zapasy wina dla rodziny porobione. Czas na obiad w hotelu:
-Sałata z krewetkami i cytrusami
-policzki wołowe na soczewicy
-carpaccio z ananasa


Po krótkiej drzemce obiadowej czas na kolejną interakcje z tutejszą społecznością. Odwiedziliśmy tutejszego rybaka który łowi na tutejszej rzece specyficzne ryby która wyglądem nie zmieniła się od setki lat. Resztę dnia mieliśmy wolnego i mogliśmy oddać się błogim lenistwom, jednak w czasie tego lenistwa niestety zgłodniałem i musiałem odwiedzić lokalnego kebaba :) Mogę powiedzieć że to udana wizyta, ale zastanawiam się jak udało mu się zapakować furę frytek do niewielkiej bułki :) Bo małej drzemce czas na kolejne jedzenie tym razem kolacja w hotelu:
-mus z mulami
-ryba z Garonny z ziemniakami - niestety nie przełamałem się aby zjeść ją do końca :(
-owoce z kremem przekładane ciastami






No nic tak już dobiega końca kolejny dzień tym razem bardzo lajtowy który mogliśmy odpocząć :)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz