poniedziałek, 17 grudnia 2012

przyszłość i teraźniejszość

Miałem przyjemność obejrzenia dzisiaj Atlasu Chmur. Przed obejrzeniem filmu spodziewałem się naprawdę czegoś WOW, po czym stwierdzę okej obejrzane może być i zapomnę film, jednak tak się nie stało i utwierdził mnie w moich przekonaniach. Postanowiłem odłożyć troszkę świąteczny wpis i napisać coś na świeżo co może was zainspiruje.


Sześć opowieści. Przeplatające się wątki z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości zmieniają się niczym w kalejdoskopie, przedstawiając pozornie niezwiązane ze sobą historie. Początkowo trudno dostrzec, co spaja dzieje postaci z odległych miejsc i czasów; wraz z kolejnymi minutami poszczególne elementy zaczynają subtelnie łączyć się ze sobą — bohaterowie różnych epok trafiają na listy czy dzienniki innych protagonistów, śnią o nich albo po prostu towarzyszy im dziwne przeczucie, że gdzieś już widzieli tę twarz albo słyszeli tę melodię. Ale to zaledwie szczegóły. Tak naprawdę tym, co łączy poszczególne opowieści najmocniej, jest uniwersalny motyw drogi do prawdy i konfrontacja z zastanym porządkiem świata — jedni mu ulegną, inni zdecydują się na walkę z góry skazaną na klęskę, jeszcze inni postanowią obalić go za wszelką cenę, choć zdają sobie sprawę z własnej małości i pisanego im losu.


„Atlas chmur” zadziwia wewnętrzną harmonią, a osiągnięcie jej z uwagi na mnogość kontrastowych elementów było prawdziwym wyzwaniem — mowa zarówno o różnorodności scenerii: od dziewiętnastowiecznej podróży oceanicznej i okres międzywojenny w Europie, przez lata 70. w Kalifornii i współczesność w Wielkiej Brytanii, po wizjonerskie i zapierające dech miasto przyszłości oraz położone na południowym Pacyfiku wyspy zamieszkiwane przez kanibali; jak i o pełnej gamie nastrojów i emocji, których seans dostarcza. Raz wybuchniemy szczerym śmiechem, by scenę później pogrążyć się w absolutnej ciszy i powadze. Stylistyka dramatu, komedii i filmu science fiction, doprawiona szczyptą romansu i sensacji, zachowuje idealny balans.

Innym zdumiewającym elementem jest narracja. Trudno nie zauważyć jej wyszukanego języka oraz zabiegów literackich, które, podobnie jak różnorodność stylistyczną poszczególnych opowieści, z powodzeniem udało się filmowcom przeszczepić z kart powieści. Wyrazy uznania należą się także za zabieg łączenia narracji z jednej historii ze scenami z innej — stanowi on kolejne spoiwo między wątkami, podkreślające uniwersalność myśli czy dialogów. Wydarzenia zataczają koło. Także wizualny rozmach i pobrzmiewający przez blisko trzygodzinny seans skromny motyw muzyczny (Motyw muzyczny) nie pozwalają zapomnieć o tym, że to tak naprawdę jedna historia o sześciu obliczach.

Ostatnim łącznikiem są sami aktorzy. W „Atlasie chmur” nikt z odtwórców głównych ról nie odgrywa jednej postaci — a cztery, pięć czy sześć. Fenomenalna charakteryzacja sprawia, że nawet najbardziej uważni widzowie mają małe szanse wyłapania wszystkich wcieleń poszczególnych aktorów.



„Atlas chmur” nie mówi o niczym, o czym obyty widz tak naprawdę by od dawna nie wiedział — z innych książek, filmów, z historii czy po prostu z życia. Jeśli więc ktoś oczekuje przesłania nowatorskiego, zaskakującego w ostatnich minutach — srodze się zawiedzie i dołączy do głosów rozczarowanych, zarzucających obrazowi banał i miałkość. To jest Uczta Wyobraźni, niewiarygodnie piękna wizualnie, nowatorska w formie, finezyjna w łączeniu emocji, zachwycająca narracyjnie i wyśmienita aktorsko.

I pamiętajcie:
Każdy dobry i zły uczynek ma wpływ na przyszłość i teraźniejszość 


1 komentarz :